Najpiękniejsze chwile w podróży – Ejlat

Najpiękniejsze chwile czasami przychodzą do nas same, niespodziewanie, potrafią zaskoczyć, a czasami musimy ich poszukać i stworzyć okazję, żeby mogły się wydarzyć. Jestem dobra w tym drugim, mówią nawet, że można się ode mnie tego uczyć, ale nie zawsze tak było…

Kiedyś byłam osobą, która potrafiła zamknąć się w pokoju i obrazić na cały świat, nie rozumiejąc dlaczego niektórzy bez wysiłku dostają rzeczy, sytuacje i możliwości o których ja mogę tylko pomarzyć, a w zamian za to ktoś nieustannie płata mi figle i rzuca kłody pod nogi. Nie potrafię teraz powiedzieć, czy był jakiś jeden moment zwrotny, ale zaczęłam doszukiwać się w każdej sytuacji, w każdym miejscu i w każdym człowieku czegoś dobrego. W każdej, to znaczy – nawet z najtrudniejszej sytuacji wyciągać lekcję, w najbrzydszym miejscu – pomyśleć co mogę zrobić, żeby zostawić to miejsce piękniejszym, w najtrudniejszej relacji czy spotkaniu – pogodzić się z tym, że od niektórych osób nigdy nic pozytywnego nie dostanę, ale za to ja mogę zasiać w nich coś dobrego.

Tak jak mogliście przeczytać poprzednim poście, Ejlat za pierwszym razem był dla mnie tylko przymusowym, zabierającym czas przystankiem, ale szybko postanowiłam to zmienić. Zastosowałam zasadę, że jeśli jest brzydko to zrób coś, żeby było ładniej. Izrael jest do tego świetnym miejscem, bo lubi zaskakiwać bez ingerencji, ale czasami warto mu pomóc.

1. Anioł Stróż, nielegalny kościół i obiad dla bezrobotnych.

Pierwszy raz na obcym kontynencie, pierwsze minuty, pierwsze kroki i szukanie drogi. Jesteśmy tu, choć wcale nas tu nie miało być. Nie wiemy jeszcze gdzie będziemy spać. Typowo turystyczna miejscowość oznacza, że nawet za rozbicie namiotu prawdopodobnie będziemy musieli zapłacić. Hmm… w sumie to nie mamy nawet namiotu. Na pomoc tubylców też raczej nie mamy co liczyć, bo w takich miejscach są nastawieni na turystów i na zarobek, a nie na bezinteresowność i relacje. Za kilka godzin Wielkanoc, mieliśmy być w Jerozolimie, aby przeżyć to największe święto chrześcijan w miejscu, gdzie wszystko się wydarzyło. W zamian za to jesteśmy tu, gdzie największą wartością jest przyjemność. Po kilku minutach marszu zaczepia nas mężczyzna i pyta: “Szukacie kościoła? Chodźcie za mną, to niedaleko stąd”. Osłupieni stajemy i zastanawiamy się skąd wiedział i jakim cudem mówi po polsku? Prawdopodobnie usłyszał fragment naszej rozmowy. Właściwie jakby się zastanowić, to nic dziwnego w tym, że na południu Izraela, w bocznych uliczkach miasta, jedyną osobą którą mijamy jest Polak żydowskiego pochodzenia, mieszkający tam i zaprzyjaźniony z ekwadorskim księdzem, który ma posługę misyjną w nielegalnym chrześcijańskim kościele, znajdującym się w domu mieszkalnym. Na dodatek twierdzi, że jedną z najlepszych rzeczy, które go spotkały w życiu to czas spędzony w izraelskim więzieniu… Nic dziwnego.

R. dostał miano naszego Anioła Stróża. Spędził z nami cały dzień oprowadzając po mieście i opowiadając historie ze swojego życia. Pomógł znaleźć nam bezpieczny nocleg, umożliwił przeżycie najdziwniejszej i zarazem najpiękniejszej mszy rezurekcyjnej w sytuacji, w której graniczyło to z cudem. Kolejnego dnia R. zaprosił nas na wielkanocne śniadanie ufundowane przez najlepsze hotele w Ejlat. Jako że tych jest bardzo dużo, to codziennie produkują mnóstwo jedzenia, które zamiast wyrzucać, kolejnego dnia przekazują do ośrodków pomocy społecznej. W określone dni tygodnia osoby bezrobotne mogą przyjść na darmowy, wykwintny obiad. Jak Wam się podoba takie rozwiązanie?

To był dobry i niespodziewany dzień. Czuliśmy, że nie tylko dla nas.

2. Lotnisko

Oprowadzając nas po mieście R. nagle mówi: “Stójcie! Musimy poczekać kilka minut”  – przed nami rondo i galeria handlowa w samym centrum miasta. Już zdążyliśmy się przyzwyczaić, że nie wszystko co mówi R. rozumiemy przez jego łamaną polszczyznę, a może wadę wymowy? Cierpliwie czekamy. Zajmujemy czas rozmową i po chwili słyszymy R. “Patrzcie tu, już zawrócił i leci.”. Faktycznie! Naszym oczom ukazuje się samolot, który zmierza bardzo szybko w naszą stronę, ale jeszcze nie wiemy co nas czeka. Ogromna maszyna zbliża się coraz bardziej, a w uszach słychać tylko dudnienie silnika. Przelatuje nam dosłownie nad głowami, żeby wylądować na lotnisku, które do tej pory sprytnie się ukryło w samym centrum miasta. Niesamowite przeżycie! Cały widok z dystansu wygląda trochę jak atak terrorystyczny. Obserwowany nawet kolejny już raz robi wrażenie i wprowadza atmosferę grozy.

3. Queen of Sheba

Kiedy stanęliśmy przed pasmem hoteli u wybrzeża Zatoki Akaba, wszyscy jednogłośnie stwierdziliśmy,  który to ten najpiękniejszy – Queen of Sheba by Hilton. Chyba nie ma osoby, na której nie zrobiłby wrażenia. Zaczęliśmy rozmyślać o tym jak jest w środku, ile może kosztować jedna noc i ile byśmy obecnie musieli pracować, żeby na taki nocleg zarobić. Stwierdziliśmy nawet, że już atrakcją byłoby samo przejechanie się szklaną, pięknie oświetloną windą z widokiem na całą zatokę. Powiedziałam wtedy na głos do Z. “Wiesz co, tak sobie myślę, że dla mnie wyznacznikiem naszego bogactwa będzie to, że będziemy w stanie nocować w tym hotelu kiedy chcemy”. Długo nie musieliśmy czekać, bo kolejną noc spędziliśmy tam. Nawet teraz jak o tym pomyślę, to ciężko uwierzyć w to co się wydarzyło.

Wszystko zaczęło się od tego, że przeczytałam kiedyś na jednym z blogów,  jak grupa podróżników została zaproszona na nocleg do hotelu po tym, jak zapytali o możliwość rozbicia namiotu w pobliżu tego miejsca. To był właśnie Izrael. Bardzo mocno zapadła mi w pamięć ta historia i chyba wtedy zaczęłam wyłączać ograniczenia, które miałam dotychczas w głowie odnośnie podróżowania. Pragnęłam poznawać świat, ale byłam przekonana, że to jest tylko dla wybranych. Wystarczyła mi informacja, że takie sytuacje się zdarzają i ktoś przede mną już to robił.

Tak więc stojąc przed hotelem i mówiąc “Może kiedyś” do głowy przywędrowała od razu myśl “W sumie, dlaczego nie teraz?”. Choć niewypowiedziane na głos, żeby nie przytłoczyć tym odważnym pomysłem moich kompanów, to już w głowie gromadziły się pomysły. Co zrobić, żeby umożliwić spotkanie z tymi, którzy będą chcieli nas zaprosić? To jest zwykle ten moment, w którym myśli zapędzają się za daleko i sami się karcimy “Eee, takie rzeczy się nie zdarzają w prawdziwym życiu”.

A co gdyby się zdarzały? 🙂

Po pierwszej nocy w namiocie, budzi nas dochodzące z sąsiadującej Akaby nawoływanie do porannej modlitwy. Jedyne czego nam trzeba to zostawić bagaże w bezpiecznym miejscu, żeby móc ruszyć na podbój okolicznych cudów natury. Hmm, dlaczego by nie spróbować w Hiltonie? Nieśmiałym krokiem, idziemy w stronę wejścia, mijamy gigantyczną bramę i znajdujemy się już w miejscu przeznaczonym dla nielicznych. Hol z pięknymi windami i ta ogromna przestrzeń robi wrażenie. Od razu zostajemy zauważeni przez eleganckich recepcjonistów. Pan portier z uśmiechem, który ciężko nazwać uśmiechem czystej uprzejmości odpowiada nam, że niestety nie ma możliwości przechowania w żaden sposób naszego bagażu. Oczywiście to nie był nasz cel.

Mamy poczucie, że odkryliśmy rąbek tajemnicy, poznaliśmy już pierwsze wrażenie i z zadowoleniem, że podjęliśmy próbę wychodzimy w dalszym poszukiwaniu miejsca dla naszych bagaży. Zaledwie kilka kroków dalej starszy pan pracujący w przydrożnym turystycznym sklepiku pozwala nam wrzucić torby za ogrodzenie jednej z karuzeli. Czy to było bezpieczne miejsce? Chyba nie, ale czując smak wolności stwierdzamy, że jeśli ktoś będzie chciał nas okraść, to zrobi to gdziekolwiek. Lżejsi o kilkanaście kilo ruszamy na autostopowy podbój, w końcu cały dzień przed nami…

Kiedy wracamy wieczorem z Red Canyon, z głowami pełnymi wrażeń nachodzi nas myśl, że to jednak było mało rozsądne. “Co jeśli naszych bagaży tam nie ma?”. W sklepiku już nie zastajemy starszego pana, ale jego następcę, młodego przystojnego Izraelczyka. Kiedy opowiadamy mu kim jesteśmy i po co przyszliśmy na początku nie bardzo rozumie, ale kiedy widzi, że wyciągamy zza płotu nasze bagaże zaczyna się śmiać.

A: Naprawdę zostawiliście tam swoje bagaże? Przecież mogliście włożyć je do naszego schowka.

My: Nie no, nie chcieliśmy robić problemu, tam było ok.

A: W jakim hotelu śpicie?

My: O tam! A tu jest nasz hotel – wskazujemy na plażę, a następnie na namiot, który trzymamy w dłoniach.

A: Haha. Nie no, nie mówicie poważnie.  Nie mówicie?

My: Całkiem poważnie. Chyba nie chcesz nam powiedzieć, że nigdy nie spałeś na plaży?

A: No spałem, ale dajcie spokój… Dlaczego nie śpicie tam? – mówi wskazując na “Królową”

My: Ha. ha. ha. Zgadnij.

A: Nie pozwolę Wam spać w namiocie, wbijajcie do nas. To hotel mojego wujka.

4. Wioska

Idziemy już któryś kilometr zmęczeni całym dniem i przebytą drogą. Była zasada, że żadnych autobusów, więc dzielnie się jej trzymamy, mimo że zaczęło się ściemniać. Droga od Coral Beach do Centrum to ok. 7km. Po lewej strony góry, a po prawej morze plus krajobraz lekko zmienny, ale ogólnie nic zapierającego dech w piersiach. Zwłaszcza po całym dniu człapania. Mimo to rozglądamy się, żeby nie patrzeć pod nogi. Pojawia się ona, trochę jak fatamorgana. Jakby wioska, ale stojąca na górze tak, że z naszej perspektywy widzimy tylko dachy. Nie namyślając się wbiegamy pod górę i naszym oczom ukazuje się napis “Saloon”. Westernowa wioska!

Tylko co ona tu robi?

To miejsce ma potencjał, żeby przeżyć w nim fajną przygodę, jednak my zastosowaliśmy się do znaków zakazu wstępu.

A tak serio, w Eilat ciemna noc przychodzi nagle i nie chcieliśmy ryzykować przechodzenia przez druty kolczaste po omacku.

Wioska okazała się być zbudowana jako plan filmowy. Może kojarzycie z jakiego to filmu? Jeśli kiedyś tam traficie koniecznie dajcie znać:)  

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz